Moienzi Nzadi. U wrót Konga. Tadeusz Dębicki.
Styl pisarski znakomity. Szkoda, że pan Tadeusz Dębicki tak niewiele swoich przygód opisał. Przecież zawitał tylko na krótko, jako oficer belgijskiego statku Mateba, do portu w Matadi, a opisał Kongo (Zair) i jego mieszkańców jakby spędził tam wiele lat. Książka napisana przed blisko stu laty ma oczywiście naleciałości z ubiegłego wieku, ale czyta się ją z przyjemnością. Dębicki, mimo młodego wieku, spogląda na belgijskich kolonizatrów z punktu widzenia dorosłego, dojrzałego człowieka, który w mgnieniu oka widzi tyranię i okrucieństwo przybyszów. Chociaż sam czasami protekcjonalnie wypowiada się o czarnoskórych robotnikach portowych, to robi to zawsze z szacunkiem, którego brak jego kompanom po fachu. To ciekawy obrazek z Demokratycznej Republiki Konga sprzed wieku. Cytaty:
“Bo Kongo spławne na przestrzeni przeszło tysiąca kilometrów, zaraz za Leopoldville natrafia na grzbiety górskie i przedziera się przez nie gwałtownie, uniemożliwiając wszelką żeglugę. Ostatnie wiry i progi skalne znajdują się tuż powyżej portu w Matadi. Aby więc towary przewiezione z Europy nie odbywać tygodniami lub miesiącami trwającej drogi pieszą karawaną, wędrując powoli na karkach czarnych tagarzy, zanim znów spoczną na statkach, które dowiazą je wgłąb kraju, konieczne było połączenie dwu portów rzecznych odcinkiem kolei”.
“Dziwne jest pomyśleć, że wszystko, co się widzi dookoła w Matadi, zostało przywiezione z Europy”.