Czad. W poszukiwaniu straconego. Arun Milcarz.
Chyba za dużo spodziewałem się po tej książce. Liczyłem na jakiś niesamowity opis wyprawy do Czadu, kraju mało znanego, rzadko odwiedzanego przez podróżników czy turystów. Spodziewałem się dużej porcji, jakże trudno dostępnych informacji o byłej francuskiej kolonii, zlokalizowanej niemalże w centrum Sahary. Nic z tego. Poza kilkoma nazwami miast i pustynnych osad oraz zdawkowymi, krótkimi informacjami o historii kraju czy ludności zamieszkującej Czad nie znalazłem tutaj właściwie nic interesującego poza filozoficznymi wywodami autora na temat naszej nudnej europejskiej rzeczywistości i jego osobistych problemów z żoną. Jednym słowem zawiodłem się. Miałem nadzieję, że może pod koniec autor narysuje obraz ciekawej Sahary w okolicach majestatycznych gór Tibesti zlokalizowanych na północy Czadu, przy granicy z Libią. Zwłaszcza, że mógł to zrobić korzystając ze szczęśliwej dla podróżnika okazji znalezienia się w tak interesującym miejscu. Niestety do ostatniej strony były tylko mało liczące się, przynajmniej dla mnie, opisy spędzania długich godzin w areszcie w Zuarke (Zuar, Zoar). Odniosłem nieodparte wrażenie, być może mylne, że autor chciał jedynie ucieć do Afryki przed szarą rzeczywistością Starego Kontynenetu, a zamiar poznania ciekawego kraju jakim jest Czad raczej mu nie przyświecał. Cytaty:
„Biały ma, więc biały da, bo biały ma zawsze wypchane nadmiarem kieszenie i żołądek, ma rozdymane ego i rozpalone do białości żądze.”
„Widziałem to w Ndżamenie, widziałem też w Abeche, widzę to dzisiaj. Aby podkreślić ważkość tematu rozmowy bądź skalę przyjaźni, mężczyźni trzymają się za ręce. Widziałem, ale nie rozumiem, nie lubię, nie akceptuję.”