Seszele

Od bajecznie pięknych plaż ciężko tutaj uciec, ale nie po to zawitaliśmy na rajski archipelag wysp seszelskich, aby jedynie wygrzewać się na białym piasku. Granitowe wyspy i koralowe atole tętnią życiem. Oprócz mieszanki ludności z trzech kontynentów – Afryki, Azji i Europy – znajdziemy tutaj bogatą faunę i ciekawe endemity wśród roślin. Będziemy oglądać dziesiątki gatunków ptaków, olbrzymie żółwie lądowe z Aldabry i nigdzie indziej niespotykane palmy coco de mer. Historia Seszeli także jest ciekawa, rodem z opowieści kryminalno-przygodowych. Zamachy stanu przeprowadzane przez białych najemników, rozrywkowi prezydenci wymieniający się na fotelach to tylko część biegu wydarzeń ostatnich kilkudziesięciu lat okresu niepodległości. Zapraszamy na Seszele!

Mahe – Praslin – Couriese – St Pierre – Cousin – La Digue – Mahe

Notatka z trasy (27.06.2017)

Dzień: 

Kilkanaście minut po godzinie dziewiątej rano mały Airbus katarskich narodowych linii lotniczych dotknął pasa startowego na lotnisku największej wyspy Seszeli – Mahe. Po dość sprawnych formalnościach wjazdowych znaleźliśmy się przed małym terminalem, gdzie wąska, przylegająca do niego droga zapełniona była przez pędzące małe autka i sporadyczne niebieskie autobusy hinduskiej marki Tata. Wskoczyliśmy do jednego z nich i pomknęliśmy na południe wyspy do przystanku przy Craft Village, gdzie miał znajdować się nasz mały bungalow do wynajęcia. Pomknęliśmy to dobre słowo, gdyż seszelscy kierowcy autobusów uznają tylko taki sposób jazdy za stosowny – mknięcie. Albo pędzenie. Każdy przystanek oddalony jest o kilkaset metrów, może kilometr od następnego, ale nie przeszkadza to im, aby przyspieszać do maksimum na tym krótkim odcinku tylko po to, aby po kilkunastu sekundach hamować z wielką energią. Bilet za taką przyjemność kosztuje 5 rupii seszelskich. Gdy dotarliśmy do Aux Cap La Nature Self Catering Apartments okazało się, że jest to duży, dwupiętrowy domek, gdzie właścicielka, mająca z pewnością korzenie hinduskie, przydzieliła nam niższe piętro tej pięknej willi. Domek był pomalowany na zielono, co współgrało z otaczającą go przyrodą – soczystą zielenią, bananowcami, drzewami chlebowymi, różnymi gatunkami palm i drzew tropikalnych. Właścicielka zażądała od naszej czwórki 55 euro za dobę. To podobno niewiele jak na warunki cenowe panujące na wyspach Seszeli. Po zostawieniu naszych bagaży wyruszyliśmy na południe wyspy do Anse Royale, ślicznej plaży, gdzie lazurowa woda oblewała biały piasek, który uformował tutaj półkole długości kilkuset metrów, odgrodzone od drogi bujną zielenią drzew takamaka, palm kokosowych i sporadycznych drzew kazuarynowych. Po kąpieli ruszyliśmy znów pędzącymi autobusami na północ, tym razem do stolicy tego wyspiarskiego państewka. W Wiktorii, bo tak nazywa się stolica Seszeli, znaleźliśmy przyzwoitą jadłodajnię i kantor. Kurs wymiany wyniósł dokładnie 15,15 rupii za jedno euro. Zjedliśmy frytki z hamburgerem za 45 rupii i wypiliśmy sok ze świeżych pomarańczy w cenie 40 rupii. Wieczorem dotarliśmy do naszego klimatyzowanego domku.