
Wyspa kochających lemurów. Arkady Fidler.
To już trzecia książka Fidlera o Madagaskarze. Powstała ona, jak sam autor podaje, z nastrojów i wspomnień po jego pierwszej wyprawie na wyspę, zaraz przed drugą wojną światową, kiedy jeszcze rzeki i sadzawki Madagaskaru roiły się od krokodyli, a Francuzi uważali ten kawałek lądu za przedłużenie swoich terytoriów. Z treści wyłania się obraz przyjaznego kraju, tak odmiennego od reszty afrykańskiego kontynentu, że właściwie zupełnie nie pasującego do niego. Mieszanka plemion Howów, Tsimehetów, Antandrojów czy Sakalawów, posiadających przeróżne fadi (wierzenia, zakazy, zabobony) oraz tradycje i rysy twarzy wskazuje raczej na malajsko-polinezyjskie pochodzenie niż pokrewieństwo z ludami Bantu. Fiedler w trakcie swojego pobytu, w towarzystwie początkowo jednego, a potem dwóch lemurów, przemierza Madagaskar spotykając ciekawych ludzi w tym naszych rodaków, którzy zadomowili się na wyspie. Wyjaśnia zwyczaje ludzi i w ciekawy sposób opisuje sytuacje rolnictwa malgaskiego w tym uprawę osławionej kawy arabica, którą tak trudno wyhodować na laterytowych ziemiach. Tłumacząc osobowość i podejście do życia mieszkańców przedstawia powolne, niespieszne nastawienie Malgaszów do codziennych obowiązków, z którym kolonizatorzy próbują zaciekle walczyć. Mipetraka (odpoczynek, leniuchowanie) zwycięża jednak nad poukładanym, pracowitym i pragmatycznym podejściem europejskim. Cytaty:
„Madagaskar leży na Oceanie Indyjskim. Stało się to jego fatum.”
„A pragnął dzieci Malgasz tak gorąco nie tylko dla tkliwego ku dziatkom uczucia, lecz przede wszystkim po to, by opłakiwały jego śmierć i pielęgnowały jego grób, tak jak on sam najtroskliwszą opieką otaczał grób swych przodków.”
„Strach kazał im tysiącami zabijać noworodki. Przy każdym porodzie najważniejsze było stwierdzenie, czy niemowlę przyniesie rodzicom szczęście czy nieszczęście. Jeżeli nieszczęście, skazywano je na śmierć. Więc ginąć musiały wszystkie dzieci, urodzone w dni feralne. Takich dni było wiele – dwa lub trzy w tygodniu. Na przykład u Tsimihetów ponosiły śmierć wszytkie dzieci wtorkowe. Nad zatoką Antongil – urodzone w środy, soboty i niedziele, na wyspie Ste-Marie – we wtorki, czwartki i soboty. ”
„Skazywane noworodki przeważnie zakopywano żywcem w ziemi lub porzycano na gnieździe termitów. Czasem, w wypadkach wątpliwych, pędzono nad nimi stłoczone stado bydła. Gdy dziecko wychodziło z tego jakimś cudem nietknięte, co rzadko się zdarzało, mogło żyć, lecz dla pewności ucinano mu jeden palec. Takim dzieckiem z uciętym palcem był późniejszy premier rządu malgaskiego, Rainilaiarivony, kolejny mąż trzech malgaskich królowych, uporczywy, choć niefortunny, obrońca ojczyzny.”
„Roku pańskiego 1937 Salomon Dyk, polski obywatel i inżynier agronom, zdobył na laterycie inne doświadczenie. Przybył na Madagaskar jako członek niesamowitej komisji oficjalnej, wysłanej z Polski dla stwierdzenia, czy wyspa ta nadaje się jako teren kolonizacyjny dla żydowskich chłopów.”
„Wzdłuż wschodniego wybrzeża o kilkanaście do kilkudziesięciu kilometrów od morza ciągnie się, niby kręgosłup wyspy, pas gór. Jest on tak wysoki, że grzywą swą powstrzymuje wiatry morskie i wypycha je w górę. Więc w tym pasie przez cały rok padają obfite deszcze, rośnie tropikalna puszcza, a rzeki, spływające z gór ku niedalekiemu morzu, choć krótkie, toczą się głęboko i szeroko, nabrzmiałe wburzonym nurtem.”
„Francuzi twierdzili, że lemury i kobiety na Madagaskarze miały wspólną cechę – łatwo przyjaźniły się ze wszystkimi.”
„Ameryka wzbogaciła się na Afryce. U progu niebywałego rozkwitu Nowego Świata były dwa afrykańskie dary. Ameryka Północna dostała czarnego niewolnika do uprawy tytoniu i bawełny, Południowa otrzymała kawę. Kawa dopiero zrobiła z Brazylii to, czym się stała. A wszelka kawa, także brazylijska, pochodzi z Afryki.”
„(Holendrzy) … Ocknęli się nareszcie i bardzo głodni, a czujni, zamierzali się bogacić. Podstępnie wykradli z Jemenu drzewka kawy i przewieźli je na swoją Jawę. Zapobiegliwi byli i wytrwali. Jawa wnet porosła plantacjami, a kawa wdarła sie do Europy, ku nieznanej dotąd sławie, po nową zdobycz.”
„W ogóle produkty kolonialne miały w owe czasy złą sławę. Co rok marynarze przywozili zza morza jakieś nowe zioła, czarcie nasienia, podejrzane owoce. Oto piękna markiza Coellogon dostała od kuzyna z Afryki cenną paczkę kakao, przywiezioną przez specjalnego posłańca, młodego Murzyna. Nieostrożna markiza piła ciemny napój tak namiętnie, że po roku urodziła brązowe Mulaciątko, i konsylium najsławniejszych lekarzy orzekło jednogośnie, że kakao spaliło dziecko.”