Powrót do Konga. Lieve Joris.
Jest to relacja belgijskiej dziennikarki, która wyruszyła do Demokratycznej Republiki Konga, a właściwie to Zairu w czasach rządów Mobutu. Wyruszyła nie zupełnie bez planów, niezupełnie bez celu – udała się aby poznać kraj, w którym jej wujek-misjonarz spędził długie lata próbując nawracać Kongijczyków na jedyną słuszną według niego wiarę. Tak jak on w 1923 roku, tak i ona kilkadziesiąt lat później dotarła do Zairu statkiem. Odwiedziła Kinszasę i Kisangani. I trzeba przyznać, że opisy i nieco historii serwowanej przez autorkę wciągają i czyta się je chętnie. Kongijska czy raczej zairska przygoda pani Lieve skończyła się dość dramatycznie – krótkim pobytem w więzieniu. Cytaty:
“Pewna dama w podeszłym wieku, która zakochała się w członku załogi (statku – przypis autora), ciągle kursowała tą trasą w tę i z powrotem. W ładowni przewoziła trumnę, na wypadek gdyby umarła w drodze”.
“- Nigdy nie zabijaj karalucha – ostrzegają – bo przylecą setki innych na pogrzeb”.
“Opowiedział na przykład historię o ciotce Mobutu, chorującej na raka, która musiała skorzystać z opieki medycznej w Brazzaville, gdyż w całej Kinszasie nie było ani jednego aparatu do radioterapii. Kiedy Mobutu to usłyszał, zamówił dla szpitala Mamy Yemo odpowiedni sprzęt, który od lat stoi na korytarzu, ponieważ szpital nie ma dość pieniędzy na urządzenie odpowiedniej sali do radioterapii”.