W pogodny poranek, punktualnie o 9.35 startujemy niewielkim airbusem ze stołecznego lotniska w Lizbonie. Kierunek – była portugalska kolonia zlokalizowana na równiku w zachodniej części afrykańskiego kontynentu, niedaleko wybrzeży Gabonu. Samolot lecący do wyspy Świętego Tomasza jest wypełniony prawie po brzegi nie dając wielkich perspektyw na wygodny ponad pięciogodzinny odcinek trasy do Akry. Zobaczymy jak będzie dalej, może akurat dzisiaj niewiele osób planuje odwiedzić te zagubione na Atlantyku wysepki i wysiądzie zgodnie w stolicy Ghany zwalniając nam tym samym więcej siedzeń do odpoczynku. Lecimy nad marokańskim pasmem Atlasu, gdzie ośnieżone szczyty górują nad brązowymi wadi (dolinami) porośniętymi zielonymi palmami i malowniczymi ksarami, a dalej kierujemy się nad ogromną Saharę, aby przelecieć nad skrawkiem coraz spokojniejszej Algierii i opanowanym przez ekstremistów Timbuktu w Mali. Gdzieś w dole majaczy wąska strużka rzeki Niger, Sahel otaczający stolicę Burkiny Faso, a w końcu zielone, wilgotne lasy Ghany. W Akrze, gdzie Atlantyk rozbija się o jasnobrązowe, miejscami klifowe krańce dawnego Złotego Wybrzeża mamy wylądować w godzinach popołudniowych. Sądząc po dość skromnych jak na transkontynentalną trasę, gabarytach naszego samolotu, airbusa A320, postój wymuszony będzie koniecznością tankowania i ekonomicznym rachunkiem wymiany części pasażerów. Dalej ruszamy w kierunku równika, gdzie niewielkie lotnisko oddalone od stolicy Sao Tome o zaledwie kilka kilometrów ma nas przyjąć jakieś niecałe dwie godziny później. Po niedługich, jak na Afrykę, formalnościach opuszczamy mały terminal stołecznego lotniska i zderzamy się z jakże przyjemną falą tropikalnego gorąca. Słońce zachodzi nad Sao Tome po godzinie 17.00 i niecałe trzy kwadranse później robi się ciemno, a my żółtą taksówką czekającą przed lotniskiem udajemy się do czystego i schludnego pensjonatu położonego w pobliżu Parku Popular. Mały hotelik u Pani Delfiny kosztuje nas 20 euro za osobę w klimatyzowanym pokoju z czystą pościelą i moskitierami. Nawet ciepła woda i Internet czekają na nas. W pobliskim Parku Popular jemy świeżą rybę z pieczonymi bananami i ryżem za równowartość sześciu euro.
Poznany dzień wcześniej kierowca taksówki zjawił się przed naszym pensjonatem punktualnie trzydzieści minut po siódmej wraz ze swoim rozklekotanym pojazdem. Wymieniając po drodze na Placu Niepodległości europejską walutę na lokalne środki płatnicze zwane tutaj „dobra” po kursie 25 000 za jeden euro, docieramy przed ósmą na lotnisko. Zgodnie z planem odlecieliśmy o godzinie 9.00 w kierunku Wyspy Książęcej, gdzie wylądowaliśmy na małym lotnisku otoczonym przez tropikalny las niecałe czterdzieści minut później. Przed małym terminalem nie czekały na przyjezdnych żadne taksówki. Jeden z kierowców pick-upa okazał się być zatrudniony na plantacji Abade, dokąd z chęcią nas zawiózł. Te 10 kilometrów po rozmytej przez deszcze drodze niepokrytej asfaltem zajęło nam prawie 40 minut. W Roca Abade rozbiliśmy namioty w cenie 10 euro za osobę za noc. Kolacja składająca się z ryby wraz ryżem i frytkami to wydatek około 15 euro. Chcąc w miarę sprawnie poruszać się po wyspie trzeba wynająć auto, najlepiej z kierowcą, a to kosztuje 70 euro za dzień . Obiad w jednej z lepszych restauracji w Santo Antonio kosztuje 250 000 dobra czyli 10 euro. Małe piwo to koszt 1 euro. Wieczorem zaplanowaliśmy przejazd na plażę Praia Grande, aby zobaczyć morskie żółwie. Roca Abade jest położona nieco wyżej ponad poziomem może, co staje się niemalże błogosławieństwem, gdy lekki wietrzyk dociera tutaj znad Atlantyku. Gdy około ósmej wieczorem, w pełnych ciemnościach, dotarliśmy na długą plażę zwaną tutaj Praia Grande tysiące dużych, kilkunastocentymetrowych krabów pędziło po plaży. Drogę oświetlaliśmy czerwoną lampką, gdyż białe światło zabronione jest tutaj aby nie niepokoić żółwi. Niestety tej nocy żadna samica nie wyszła na brzeg. Spróbujemy za dwa dni.
Rankiem za cenę 5 euro zjedliśmy smaczne śniadanie składające się z soku, herbaty, kawy, bagietki, marmolady i dwóch sadzonych jajek. Wyruszyliśmy po ósmej do Santo Antonio, a następnie do plantacji Belo Monte. Zazwyczaj od turystów pobierana jest opłata 15 euro za zwiedzanie plantacji i wycieczkę na przepiękną plażę Praia Banana. Nasz kierowca miał kolegę pracującego na stróżówce plantacyjnej więc nieoficjalna opłata spadła do 5 euro za osobę. Plaża Praia Banana widziana z tarasu widokowego faktycznie zapiera dech w piersiach i nadaje się do reklamy Bacardi. Następnie udaliśmy się na wyspę Bom Bom, gdzie zlokalizowany jest chyba najbardziej luksusowy hotel na wyspie. Spędziliśmy tam dobre kilka godzin kąpiąc się na przemian to w ciepłym oceanie, to w basenie. Po dość drogim obiedzie w cenie 16 euro wyruszyliśmy na godzinną wędrówkę wokół wyspy. Oznaczony szlak wiedzie przez równikowy las, gdzie potężne drzewa kapokowe tarasują czasami drogę i zacieniają okolicę. Kilka punktów widokowych i znaleźliśmy się z powrotem w hotelu. Wieczorna trasa powrotna z postojem w sklepie spożywczym zajęła nam godzinę. Kupiliśmy serki topione (16 sztuk) za 180 000 dobra, 10 bułek (1 sztuka – 2000 dobra) i kilka portugalskich piw 0,33 litra za 20 000 za butelkę.
Rankiem mieliśmy zamiar wyruszyć do plantacji Sundy przyglądnąć się życiu i pracy całej Roca, gdyż tak nazywają tutaj te małe plantacyjne miasteczka-wioski. Wieczorem może uda się w końcu znaleźć żółwie na Praia Grande, a po drodze wykąpać się na Praia Banana. Dzień okazał się niezwykle pełen atrakcji. Rankiem w Santo Antonio przyglądaliśmy się paradom karnawałowym szkolnych dzieci, które maszerowały dzielnie w palącym słońcu podśpiewując skoczne piosenki. Następnie ruszyliśmy do plantacji Sundy, największej działającej na wyspie Principe. Opuszczony szpital , zaniedbane domy dawniejszych niewolników, kościół, nadal działająca suszarnia, będący właśnie w remoncie hotel dla turystów i dom wizytacyjny dla prezydenta na wypadek odwiedzin w Roca Sundy. Wycieczka jeepem z naszym kierowcą kosztowała nas 45 euro. Zapłaciliśmy dodatkowo po 5 euro za możliwość zobaczenia wypuszczania małych żółwi zielonych do oceanu na Praia Grande. Wracając zatrzymaliśmy się przy Plantacji Belo Monte aby ponurkować na Praia Banana. W Santo Antonio zjedliśmy obiad za 100 000 dobra za smaczną rybę z ryżem i pieczonymi bananami. Około 16.00 wróciliśmy na starą plantację Abade, aby odkryć, że ktoś przeszukiwał nasze namioty i ukradł kilka naszych toreb – głównie kosmetyki i jedzenie. Kiedy przyjechała policja okazało się, że złodziejami były małe dzieci mieszkające po sąsiedzku z plantacją Abade. Policja nie był zbyt skora do wystawienia raportu. Uzyskaliśmy go dopiero następnego dnia na Wyspie Świętego Tomasza.
Rankiem Vado, nasz kierowca z Wyspy Książęcej odwiózł nas na małe lotnisko położone kilka kilometrów na północ od Santo Antonio. Czterdziestominutowy lot na Sao Tome to czysta przyjemność, kiedy ogląda się z góry turkusową wodę i żółte plaże graniczące z zieloną dżunglą, wysepkę Bom Bom, Praia Grande czy plantację Belo Monte. Lądując na Sao Tome widzimy stolicę z góry mijając wcześniej miasteczko Trinidad. Po wylądowaniu udaliśmy się do znanego nam już pensjonaciku Dony Delfiny, gdzie za 20 euro na osobę czekał już na nas miły pokoik. Następnie udaliśmy się na obiad do Parku Popular (ryba z frytkami kosztuje 150 000 dobra). Na 16.00 byliśmy umówieni z Piotrkiem z Wrocławia, więc ruszyliśmy w kierunku Praca da Independencia, wymieniając po drodze kilkadziesiąt euro w „ulicznym kantorze” po kursie 25 000 za 1 euro.
Po wczesnym śniadaniu wyruszyliśmy w trójkę wynajętym autem do Sao Joao dos Angolares, zatrzymując po drodze przy Praia Micondo, Roca Agua Ize, Boca do Inferno, gdzie tym razem może było zbyt spokojne, aby podziwiać fontanny piany wydobywające się spośród skał. Praia das Sete Ondas także przyciągnęła naszą uwagę na kilka chwil. Przy jednej z bajecznych plaż w Sao Joao Dos Angolares zjedliśmy wystawny obiad składający się przystawek, głównego dania i deseru w cenie 10 euro za osobę. Wizyta w Roca Sao Joao okazała się niewypałem, kiedy porywczy właściciel rzucił się na nas po tym jak nieświadomie odwiedziliśmy bez jego zgody znajdujący się na terenie plantacji stary szpital, który dzisiaj służy za jego dom. Z niesmakiem opuściliśmy obiekt udając się w przyjemniejsze miejsce. Za całodzienną wycieczkę nasz kierowca zażyczył sobie 60 euro. Wieczorem odbywały się pierwsze karnawałowe parady w wykonaniu dzieci w wieku szkolnym. Niestety organizatorzy nie za bardzo zadbali o oświetlenie i niewiele po zmroku było widać.
Dzisiejsza wycieczka miała kosztować nas 50 euro za naszą trójkę. Wyruszyliśmy po szóstej rano, zabierając Piotrka z hotelu i skierowaliśmy się na zachód wyspy do miasteczka Trinidade, gdzie obecny prezydent ma swoją rezydencję. Następnie dotarliśmy do Bom Succeso, skąd za 20 euro wynajęliśmy przewodnika, który wyruszył z nami w blisko półtoragodzinną wędrówkę do starej kaldery wulkanu znajdującej się na wysokości blisko 1500 metrów powyżej poziomu oceanu. Ptaków, których spodziewaliśmy się zobaczyć dość dużo, było tym razem jak na lekarstwo i musieliśmy się zadowolić kilkoma mało kolorowymi gatunkami. Wracając zatrzymaliśmy się przy przyjemnym wodospadzie Świętego Mikołaja. W porze obiadowej dotarliśmy do Roca Monte Cafe, gdzie wyśmienity obiad z deserem składającym się z czerwonych i żółtych bananów oraz sernika z prawdziwą czekoladą kosztował 12,50 euro. Po posiłku starszy wiekiem przewodnik pochodzący z Angoli oprowadził nas po zniszczonej i nie działającej już dziś plantacji, gdzie suszarnie, magazyny i szpital przywodził na myśl wspaniałe czasy plantacji sprzed stu lat. Około 16.00 wróciliśmy do stolicy aby dowiedzieć się, że dzisiejsze parady karnawałowe odbyły się rankiem podczas naszej nieobecności w mieście. No cóż, może jutro się uda. Kolacja – za 100 000 wyśmienity omlet z frytkami w restauracji w Parku Popular.
Ostatni dzień karnawału. W mieście jest informacja turystyczna znajdująca się na nabrzeżu. Wieczorem, po 19.00 odlatuje nasz samolot linii TAAG do angolskiej Luandy. Taksówka na lotnisko to wydatek 10 euro. Nagranie płyty CD z muzyką to koszt 25 000 dobra, w punkcie w pobliżu głównego targu. Rankiem w biurze informacji turystycznej dowiadujemy się, że parada karnawałowa odbędzie się około 14.00 – 15.00 godziny. Poranny czas wykorzystujemy na zwiedzenie Muzeum znajdującego się w portugalskim forcie. Ciekawe ekspozycje, Rei Amador, płatny wstęp, zakaz robienia zdjęć. Obiad w Parku Popular za 100 000 dobra omlet i 40 000 dobra zupa warzywna. Parada rozpoczyna się po 15.00, wcześniej wszyscy w parku przygotowują się, niektórzy tańczą capoeirę. O 17.00 jedziemy na lotnisko i odlatujemy do Luandy.