W środku nocy lądujemy na lotnisku w Monastyrze i jedziemy do Sousse, gdzie spędzimy najbliższe kilka dni. Wybór nie jest przypadkowy. To trzecie co do wielkości miasto Tunezji posiada wpisaną na listę UNESCO medynę. Rano, kiedy słońce jeszcze dość nisko operowało nad budynkami starego miasta, udajemy się do ribatu, czyli ufortyfikowanego klasztoru muzułmańskiego wzniesionego w 821 roku. Za wstęp żądają 4 dinary od osoby i dodatkowo jednego dinara za aparat. Z ribatu rozpościera się przepiękny widok na medynę z kasbą w tle oraz port.
Po południu planujemy spacer po medynie. Jest ciekawa i kolorowa, pełna sprzedawców przekrzykujących się i towarów z różnych stron kraju i świata poczynając od drogich pamiątek ze srebra a kończąc na taniej plastikowej chińszczyźnie. Niestety z wózkiem i małym dzieckiem nie możemy się wcisnąć w każdą uliczkę, ale mały Dawid jest nie lada atrakcją dla handlarzy. Warto zajrzeć do części medyny, gdzie sprzedają ryby i owoce morza. Trzeba udać się tam rano, zanim towar nie znajdzie jeszcze swoich nabywców. Można wtedy podziwiać powystawiane na długich stołach przeróżne gatunki ryb, ośmiornice, krewetki i małże.
Na dzisiaj planujemy wyjazd do dużo spokojniejszej niż Sousse Mahdii. Kolejka podmiejska (metro) kursuje kilka razy dziennie na tej trasie. Stacja znajduje się przy porcie. Podróż zajmuje niecałe 2 godziny, a wagony kolejowe znacznie ułatwiają nam transport małego Dawida z wózkiem. Cena biletu w jedną stronę to 2,45 dinara. Około 11.00 jesteśmy na miejscu. Mahdia jakby spała, na dworcu kilka osób leniwie załatwia swoje sprawy, ruch uliczny prawie nie istnieje. To odpoczynek od hałaśliwego Sousse. Muzeum, które planowaliśmy odwiedzić jest zamknięte. Udajemy się więc na spacer dookoła półwyspu, na którym rozlokowało się miasto. Na samym krańcu, gdzie fale rozbijają się o skały jest usytuowana latarnia. W drodze powrotnej siadamy w spokojnej restauracji z widokiem na morze, gdzie za 2,5 dinara serwują pyszne soki ze świeżych pomarańczy. Herbata kosztuje 1 TND.
W Mahdii warto jeszcze zobaczyć masywną fortecę Borj el-Kebir, bramę Skifa el-Kahla oraz meczet.
Około 19.00 jesteśmy z powrotem w Sousse.
Podróżowanie z dzieckiem nie jest może szczególnie trudne, ale na pewno odbywa się w wolniejszym tempie. Ma to też swoje zalety. Pozwala nam na spokojne przemieszczanie się bez pośpiechu i dłuższe cieszenie się danym miejscem. Korzystając z połączeń metra jedziemy do Monastyru. Tu urodził się legendarny założyciel Tunezji Habib Bourguiba. Płacimy za bilety po 0,95 dinara i po 40 minutach dojeżdżamy do Monastyru. Na nasze szczęście stacja kolejowa jest położona blisko centrum i można bez korzystania z taksówki przespacerować się do ogromnego Ribatu Harthema, który stał się ulubionym miejscem reżyserów filmowych. Sam widok z wieży jest wart odwiedzenia tego miejsca. Cena za bilet wstępu nie różni się od tej z ribatu w Sousse – 4 dinary za osobę i 1 dinar za aparat.
Mauzoleum, którym został w 2000 roku pochowany pierwszy prezydent niepodległej Tunezji znajduje się pośrodku muzułmańskiego cmentarza. Za bilet wstępu nie trzeba płacić. Po niecałej godzinie zwiedzania siadamy na herbatę miętową za 1 dinara.
Wstaję wcześnie rano ze wschodem słońca. Ania z Dawidem jeszcze śpią. Za 2 dinary taksówkarz podwozi mnie do dworca minibusów zwanych tutaj louage. Mam szczęście, bo o tej godzinie nie muszę długo czekać aż nasze auto zapełni się pasażerami i po 15 minutach ruszamy. Podróż do Kairuanu zajmuje godzinę. Płacę 4 dinary. Jestem na miejscu przed ósmą, a to bardzo dobra pora na robienie zdjęć. Miasto dopiero budzi się. Uliczni handlarze w medynie zaczynają leniwie rozkładać stragany i wystawiać swoje towary. Spaceruję sam pustymi uliczkami, ale coś mi nie gra. Ulice prowadzące do Wielkiego Meczetu są zablokowane. Do Kairuanu przyjedzie za chwilę prezydent kraju i niestety turyści dzisiaj wpuszczani nie będą. Szkoda. Odwiedzam studnię Bir Barouta (za darmo). Meczet Trzech Drzwi wybudowany w 866 roku oglądam z dachu sklepu z dywanami. Zbliża się południe i wszystkie knajpki są już pootwierane. Siadam na herbatę za 1 dinara i obserwuję ulicę, jak mają w zwyczaju Arabowie. Po 17.00 wracam do Sousse.
Czas na odwiedzenie stolicy kraju. Pociąg z Sousse do Tunisu jedzie 2 godziny. Bilet w jedną stronę kosztuje 15 dinarów, a powrotny, który kupujemy, 26 dinarów. Główny dworzec w Tunisie jest dogodnie zlokalizowany przy Place Barcelone, skąd w kilkanaście minut można dotrzeć do medyny. Chodząc wąskimi uliczkami łatwo stracić orientację i zgubić się, ale zawsze znajdzie się ktoś chętny do wskazania drogi. Docieramy do Wielkiego Meczetu Zaytouna, ale dla niewiernych udostępniony jest tylko taras z widokiem na główny plac i sale modlitw. Bilet wstępu kosztuje 3 dinary. W drodze powrotnej odwiedzamy mauzoleum Tourbet el-Bey (3 dinary + 1 dinar za aparat).
Po południu podmiejską kolejką TGM jedziemy do Sidi Bou Said. Podróż trwa ponad pół godziny i kosztuje zaledwie 700 milimów. Wioska położona nad morzem wygląda jak z pocztówki. Przypomina trochę greckie osady, gdzie domy pomalowane są na biało, a drzwi i okiennice błyszczą na niebiesko. Wybrukowane uliczki meandrują wśród hotelików i restauracji, a fioletowe i różowe bugenwille oplatają wejścia. Siadamy w jednej z knajpek i zamawiamy sok ze świeżych pomarańczy. Taka przyjemność o wydatek 3 dinarów. Wieczorny pociąg do Sousse ma awarię po drodze. Na miejscu jesteśmy przed 20.00.
Port el-Kantaoui to właściwie dzielnica Sousse wybudowana w 1979 jako ośrodek turystyczny. Za 6 dinarów można dojechać z okolic medyny do portu. Mnóstwo tu restauracji i barów, ale większość świeci pustkami. Może ze względu na ogólnoświatowy kryzys gospodarczy. W każdym bądź razie kelnerzy oferują bardzo atrakcyjne ceny i zachęcają klientów przeróżnymi sposobami. Nie ma tutaj wiele atrakcji poza oglądaniem drogich jachtów i siedzeniem w knajpach lub robieniem zakupów w specjalnie wybudowanej dla turystów galerii sklepowej.
Przyszedł w końcu czas na odwiedzenie południowej części kraju. Wypożyczamy fiata Punto w Tunesie National Car Rental za 330 dinarów za tydzień wraz z ubezpieczeniem. Wyruszamy rano na południe drogą numer 1. Do Medenine jest prawie 350 kilometrów. Tutaj skręcamy do El-Jorf na północ. Chcemy przedostać się promem na Djerbę. Jest dość długa kolejka aut, ale czekamy tylko 30 minut. Samo przepłynięcie na wyspę trwa około 15 minut i kosztuje 800 milimów za auto, a pasażerowie płyną za darmo. Wieczorem udaje się nam znaleźć przyzwoity hotel Machrek zlokalizowany w centrum Houmt Souk. Pokój z balkonem dla dwóch osób oraz śniadaniem kosztuje 45 dinarów. Głodni wychodzimy na poszukiwanie kolacji. Na głównym deptaku 10 minut od hotelu znajduje się restauracja Caprice. Pizza kosztuje 6 dinarów, a sok ze świeżych pomarańczy 2 dinary.
Wybieramy się rankiem do fortu Borj Ghazi Mustapha położonego nad brzegiem morza. Niestety w piątek jest nieczynny. W pozostałe dni tygodnia można go zwiedzać w godzinach 8.00-19.00. Za wstęp trzeba zapłacić 4 dinary, a chcąc zabrać aparat dopłacić musimy 1 dinara. Z fortu spacerujemy do portu położonego na przeciwległym krańcu miasta. Następnie oglądamy souk. Truskawki i morele sprzedawane są w cenie 1980 milimów za kilogram. Późnym popołudniem jedziemy do wioski Erriadh, gdzie mieści się najważniejsza żydowska synagoga na Djerbie, synagoga El-Ghriba. Znowu mamy pecha. Wyjątkowo dzisiaj jest nieczynna. Pamiętajcie ponadto, że w każdą sobotę także jest nieczynna ze względu na szabas. Wieczorem odwiedzamy znajomą restauracje Caprice. Mixed salad kosztuje 2,5 dinara.
Wybieramy się do tzw. Zone Tourisique, gdzie znajdują się luksusowe hotele, restauracje i ładne plaże. Niemiłe zaskoczenie. Wspomniane hotele wyglądają często jak szare bloki ogrodzone murem, a plaże są niedostępne dla indywidualnych turystów. Wszystkie są pozasłaniane hotelowymi budynkami. Turyści jeżdżą na quadach wzdłuż głównej drogi wznosząc tumany kurzu lub leżą nad hotelowymi basenami. Podsumowując, wycieczka do tej części wyspy to strata czasu.
Opuszczamy przyjemne Houmt Souk i jedziemy na prom. Po trzech godzinach jesteśmy w Tataouine, gdzie zatrzymujemy się w hotelu Hamza. Czysty, mały pokoik ze śniadaniem kosztuje 21 dinarów. Łazienki nie ma co prawda w pokoju, ale jest dwa metry dalej na tym samym piętrze. Po południu postanawiamy pojechać do okolicznych ksarów. Najpierw odwiedzamy malowniczy Ksar Ouled Soltane, który zachwycił nas swoją oryginalnością i konstrukcją. 10 kilometrów dalej położony jest Ksar Ezzarah, który jest chyba bardziej niezwykły chociażby ze względu na totalny brak turystów. O ile w Ouled Soltane widzieliśmy grupkę Francuzów, tak tutaj nie było żywej duszy. Wstęp do obu miejsc jest bezpłatny.
Jedziemy z Tataouine przez Medenine do Matmaty. Nie ma konieczności jazdy do miejscowości Mareth ani tym bardziej Gabes. Z Medenine do Matmaty jest już położony asfalt i można w ciągu godziny pokonać odległość 64 kilometrów. Widoki mijane na trasie są warte przejazdu tą drogą. W okolicach wioski Toujane jest kilkunastokilometrowy podjazd. Z góry można spojrzeć na brązowe, spalone słońcem góry i doliny. W Matmacie jesteśmy około 11.00. Wybieramy hotel Matmata. 35 dinarów kosztuje duży, czysty pokój dla dwóch osób. W cenie jest śniadanie. Za 6 dinarów dopłaty możemy zjeść pyszną kolację, a za kolejne 12 dostaniemy ogromny obiad składający się z trzech dań. Na dziedzińcu hotelu znajduje się basen. To chyba najbardziej luksusowy hotel w jakim spaliśmy w trakcie naszego pobytu w Tunezji.
Jeżeli chodzi o słynne podziemne hotele to najładniejszy to Marhala. Sidi Driss kosztuje 16 dinarów ze śniadaniem i jest najbrudniejszy. My ze względu na dość niską temperaturę panującą w podziemiach i 4-miesięcznego Dawida decydujemy się wybrać hotel nadziemny.
Większość turystów w Matmacie zatrzymuje się tylko na chwilę, zrobić zdjęcie przy słynnym hotelu Sidi Driss gdzie Luke Skywalker ze słynnych Gwiezdnych Wojen jadał posiłki. Warto jednak spędzić tutaj trochę więcej czasu. Po południu spacerujemy do położonego 2 km za miastem w kierunku Douz hotelu Diar El-Berber. Hotel ma piękny duży basen, wspaniałe widoki z tarasu i jest chyba najbardziej luksusowym miejscem w okolicy. Piwo 0,3 litra kosztuje 3,5 dinara, a kieliszek wina 4 dinary. Dwójka ze śniadaniem to wydatek 57 dinarów.
W naszym hotelu Matmata mała butelka tunezyjskiego czerwonego wina 0,375ml kosztuje 6 dinarów, sprite 0,5 litra – 2 dinary.
Musimy wymienić pieniądze. Kurs wymiany w bankach jest dużo lepszy niż w hotelach. Wymieniając w banku zyskujemy 0,05 dinara.
Tankujemy. Paliwo kosztuje 1,27 dinara za 1 litr benzyny bezołowiowej 95 oktan. Po śniadaniu chcemy dojechać do skrzyżowania drogi prowadzącej do Douz z drogą wiodącą do Ksar Ghilane. Z tego punktu jest już tylko 78 kilometrów do pustynnej oazy. Dawid śpi sobie smacznie, więc postanawiamy pojechać. Za godzinę widzimy już palmy i kilka niskich baraków na horyzoncie. To Ksar Ghilane. Droga jest już wyasfaltowana, równa i praktycznie pusta. Przez całą trasę mijały nas trzy auta. W samej oazie asfalt się kończy i trzeba uważać, żeby nie zakopać się w piasku. Powoli kierujemy się do hotelu PanSea. To prawdziwa oaza spokoju i luksusu. Pokoje zlokalizowane są w ogromnych namiotach w kształcie gwiazd. Wewnątrz są łazienki z prysznicami i klimatyzacja. Ceny przyprawiają o zawrót głowy – ponad 300 dinarów za dobę. Spacerujemy po terenie hotelu. Na środku wybudowana jest wieża widokowa. Po wejściu na szczyt widać Grand Erg Oriental (Wielki Erg Wschodni) – morze piasku. Pośród wydm wracają karawany z wielbłądami. Sahara. Patrząc w dół widzimy olbrzymie białe gwiazdy (namioty-pokoje) porozrzucane na skraju piaskowego ergu w otoczeniu zielonych palm. Wszystko to na pustkowiu wygląda dość surrealistycznie.
Musimy ponownie tankować. Stacja benzynowa to barak z pustaków przykryty blachą przypominający nasze garaże. W środku śpi cała rodzina. Ojciec wychodzi i z plastikowych pojemników leje nam do auta benzynę. Cena to 1,8 dinara za litr. Po godzinie 15.00 jesteśmy z powrotem w Matmacie.
Wcześnie rano opuszczamy hotel i jedziemy na północ do El-Jem. Wczesnym popołudniem dojeżdżamy pod samo Koloseum. Wstęp do obiektu kosztuje 6 dinarów plus 1 dinar za aparat. Dwie godziny poświęcamy na zwiedzenie ogromnej budowli. Warto. Siadamy na sok pomarańczowy za 2 dinary i jedziemy prosto do Sousse. Śpimy w bardzo przyjaznym położonym w medynie hotelu Emira. Cena to 25 dinarów za dobę. Rano serwują skromne śniadanie składające się z bagietki, dżemu, soku i herbaty lub kawy.
Idziemy na ostatnie zakupy i spacerujemy po medynie. Po południu jedziemy na lotnisko i odlatujemy do Wrocławia.