Dzień w Chiclayo. Rezerwujemy bilety na lot Iquitos-Lima. Dziwne miasto. Około 70% samochodów to Deawoo Tico, z czego 80% to żółte taksówki. Miasto jedyne w swoim rodzaju.
Drugi dzień w Chiclayo. Niektórzy z nas leżą chorzy w hotelu. Ja spędzam 5 godzin w kawiarence internetowej.
0 14.00 odjeżdża nasz autobus do Tarapoto. Niestety nie mieliśmy szczęścia w wyborze firmy przewozowej – trafiła się nam chyba najwolniejsza. Chiclayo opuściliśmy o 16.30 zamiast o 14.00
Cała noc w autobusie zatrzymującym się co dwie godziny z niewiadomych powodów. Rano przyjeżdżamy do Tarapoto, dwie i pół godziny po czasie. Podróż w tej części Peru nie należy do łatwych.
To dość ciekawe doświadczenie spędzić święta Bożego Narodzenia obserwując zwyczaje innych narodowości. Statystycznie 90% Peruwiańczyków to katolicy. Rzeczywistość jednak nie odzwierciedla tych liczb.
Wieczór wigilijny to festyn dla mieszkańców Tarapoto. Sprzedawcy fajerwerków, balonów i innych gadżetów gromadzą się na Plaza de Armas. Jest także zespół muzyczny grający coś w rodzaju polskiego disco-polo.
Nie zapomniano również o Mikołaju. Młody chłopak z doczepioną białą brodą jeździ przez kilka godzin wkoło placu zabierając dzieciaki do małego motorka Piaggio z przyczepką spełniającego rolę zaprzęgu świętego Mikołaja.
Wszystkiemu towarzyszy nieustanny huk petard i czegoś na wzór fajerwerków oraz dzwięk silniczków motorowerów – taksówek mknących poprzez wąskie uliczki miasta. Całość przypomina w polskiej wsi. Około północy zabawa cichnie. Pozostają tylko tępe dźwięki muzyki dochodzące z dyskotek koło Plaza de Armas. Najdziwniejsze jest to, że jedyny w mieście kościół katolicki jest zamknięty tak szczelnie, że gdyby nie krzyż wznoszący się ponad dachem to niemożliwe byłoby odróżnienie go od jednego z już zamkniętych sklepów.
Minibusy tzw. colectivos kursują codziennie pomiędzy Tarapoto i Yurimaguas. Trudno zapomnieć przejazd tą trasą. 5,5 godziny nieustannego podskakiwania na wąskim siedzeniu wystawia organizm ludzki na mały test wytrzymałości.
Droga stopniowo obniża się wiodąc przez wschodnie zbocza Andów. Krajobraz należy do najpiękniejszych w regionie. Co kilkanaście kilometrów w porze deszczowej strumień przecina drogę co czasami stwarza niemałe kłopoty kierowcy.
Po południu docieramy do Yurimaguas.
Łodzie zwane tu „lancha” przypominające pordzewiałe barki kursują codziennie pomiędzy Yurimaguas a Iquitos. Zatrzymują się po drodze w kilku małych portach.
Łodzie transportują owoce, ryż zboża i zwierzęta, a także ludzi.
My przerywamy podróż w Lagunas – małej wiosce położonej niedaleko rezerwatu narodowego La Reserva Nacional Pacaya – Samiria.
Ustalamy szczegóły z przewodnikiem i w południe ruszamy siedmioosobową grupą do rezerwatu Pacaya-Samiria. Trzy godziny marszu i zmieniamy środek transportu na małe trzyosobowe canoe. Do późnego wieczora płyniemy z przewodnikami do miejsca w którym rozbijamy obóz.
Rano ruszamy w naszych canoe w dół rzeki Rio Samiria. To niesamowita okazja do obserwacji flory i fauny amazońskiej selwy. Małpy, leniwce, różne gatunki papug, słodkowodne delfiny to tylko niektóre ze zwierząt, które można dostrzec wśród drzew. Poziom wody jest dość wysoki więc uniemożliwia w wielu miejscach chodzenie po lesie.
Powrót do Lagunas oznacza dla naszych przewodników zmagania się z prądem rzeki przez około 6 godzin. Ruibert, nasz przewodnik, powtarza słowa „mucha corriente” oznaczające silny prąd wody. Do Lagunas docieramy po południu. Wieczorem odpływa nasza lancha do Iquitos.
Dzień na łodzi. Tego rodzaju środek transportu jest jedynym oprócz samolotu w tym regionie Amazonii. Nie jest to komfortowy liniowiec, ale za to pozwala na bliższe poznanie życia Peruwiańczyków z tego regionu.
Rano dopływamy do Iquitos. Motocarro (miejscowa taksówka) zawozi nas do hotelu. Wieczorem mieszkańcy Iquitos witają Nowy Rok.
Iquitos to półmilionowe centrum prowincji Amazonas. Komunikacja pomiędzy innymi ośrodkami w kraju możliwa jest za pomocą łodzi lub samolotu. W samym mieście dominującym środkiem komunikacji są motocarro czyli małe motorki-taksówki. Samochodów jest naprawdę niewiele i są drogie.
Odwiedzamy oddaloną od Iquitos Lagunę Quistococha. To popularne miejsce wśród mieszkańców Iquitos na weekendowy wypoczynek. Koło małego jeziora znajduje się mały ogród zoologiczny mieszczący okazy lokalnej fauny.
Na północ od miasta Iquitos (20 minut w lancha i 45 minut pieszo) znajdują się dwie osady rdzennych plemion. Odwiedzamy społeczność Bora. Dobrze zorganizowana grupa tubylców zorientowana na turystów zaprezentowała nam taniec rdzenny.
Po krótkiej rozmowie z głową grupy – 45 osobowej rodziny opuszczamy społeczność. W drodze powrotnej oglądamy zarodźce malarii w domu „Lokalnego Promotora Zdrowia”. Tak się nazywał człowiek badający malarie i zajmujący się rozpoznawaniem przypadków malarycznych na tym terenie. Region ten zalicza się do obszarów o wysokim ryzyku zachorowania na malarię.
Lecimy z Iquitos do Limy. Samolot przelatuje nad wijącą się jak wąż przez setki kilometrów Amazonką. Następnie mijamy ośnieżone szczyty Andów.
Limę opuszczamy w pośpiechu. Wieczorem dojeżdżamy do Pisco.
Wcześnie rano udajemy się do portu w Paracas. Stamtąd motorowa łódź zabiera nas na Islas Ballestas, wyspy zamieszkane przez lwy morskie, pingwiny i setki ptaków.
Po południu jedziemy do Huacachina, małej wioski otoczonej wydmami. To dobre miejsce do uprawiania sandboardingu.
Jedziemy do Nazca. Wieczorem odchodzi nasz autobus do Cuzco. Podróż dla wielu pasażerów jest dość wyczerpującym przeżyciem. Autobus wspina się dość gwałtownie na wysokość 4100 m n.p.m.
Rano docieramy do Cuzco. Niektórym z nas dokucza choroba wysokościowa.
Dzień w Cuzco. Miasto to widziane z góry trochę przypomina chorwacki Dubrownik.
Kolejny dzień w Cuzco. Wieczorem wyjeżdżamy do Puno.
Rano dojeżdżamy do Puno. Płyniemy na Islas Flotantes i Isla Taquila na jeziorze Titicaca.
Rano odchodzi autobus do La Paz. Docieramy tam późnym popołudniem. Wjazd z El Alto do miasta to niezapomniany widok.