22 stycznia
Na granicy okazuje się, że można kupić wizę za około 5 euro więcej niż w konsulacie. Przed 19.00 dojeżdżamy do Nouadhibou. Welcome to Mauritania. Jakiś napotkany chłopak prowadzi nas do knajpki (chyba nielegalnie działającej) prowadzonej przez Hiszpana, gdzie możemy coś zjeść i napić się piwa. Spaghetti kosztuje 1300 ougiya, a piwo 700. Za 1 euro placą 280 ougiya. Śpimy w hotelu Chinguetti w centrum za okolo 7 euro za osobę.
23 stycznia
Rana leje deszcz. Plączemy się po tym ,,miescie” Znajdujemy internet w jakimś garażu. 200 ouguiya za godzinę. Taksówką za 600 ouguiya dostajemy się na stację kolejową. Jedyne bilety jakie chcą nam sprzedać to za 2 500 za osobę w doczepionym do składu z rudą żelaza wagonie osobowym. W wagonie tym nie ma szyb w oknach, więc jest strasznie zimno i caly pył z rudy wlatuje do środka. Dobrze, że pada. Trzeba tu dodać, że pociąg ten jadący z wybrzeża mauretańskiego do Zouerat jest najdłuższym składem na swiecie. Niektórzy piszą, że ma ponad 2 km. Wagonów nie udalo mi si policzyć, ale było ich bardzo dużo.
W środku nocy, gdzieś przed trzecią słyszymy jakieś krzyki i kilka osób, w tym my, wyskakuje z pociągu. Gdzie jesteśmy? Podobno w Choum. Nic tu nie ma. Jest zupelnie ciemno. Jakiś facet podjeżdza pick-upem i negocjuje z pasażerami. Ustalamy, że za 4000 ouguiya za osobę zawie· zie nas do Ataru. Negocjacje trwają długo, jeździmy po wiosce zatrzymując się w kilku miejscach. W końcu wyjeżdzamy. Po okolo 10 minutach jazdy zupełnymi bezdrożami wyłączają się swiatła. Pięknie. Kierowca stwierdza, że bez swiatel nigdzie nie da się jechać. Musimy czekac do rana. Świetnie. Zimno. Na pace auta my i koza. Bardzo zimno i pada. Świetnie. Nagle okazuje się, że całkiem przypadkiem całe zdarzenie miało miejsce niedaleko jakiegoś obozu nomadów. W Mauretanii jest ich bardzo wiele. Obóz to zbita z blachy buda na piasku. Śpimy u nich na ziemi. W namiocie tym istnieje podział: po lewej stronie spią kobiety, po prawej mężczyźni.
24 stycznia
Wyruszamy dalej razem z kozą. Jest coraz cieplej. Skaczemy na pace, bo droga przez pustynię jest kamienista. Po około 4 godzinach jesteśmy w Atarze. Jestesmy wykończeni. Jemy omlet z cebulą i frytkami za 800 ouguiya. Plączemy się po miasteczku i robimy zdjęcia.
Po poludniu podejmujemy decyzję wyjazdu do stolicy. Za 3500 ouguiya zbiorowa taksówka wyjeżdża do Nouakchott. Droga jest super. Asfalt, wielbłądy i lepszy humor. Taksówkarz wysadza nas na przedmieściach i musimy płacic dodatkowo po 400 za dojazd do centrum. W centrum jest kilka hoteli o w miarę przystpnych cenach. Lokujemy się w hotelu de la Paix.
25 stycznia
Cztery pomarańcze w Nouakchott na bazarze kosztowaly 500, 1,5 litra wody w butelce kupiliśmy za 300, a omlet kosztowal 600 ouguiya. Butelka 0,33 I Coca-coli sprzedawana była za 200, a taksówka do portu – 500. Zadzwonilismy do Polski powiedzieć, że zyjemy i zaplaciliśmy za 3 minuty rozmowy aż 2200 ougu1ya. ldziemy do Ambasady Senegalu. 0 11.50 konsula JUŻ nie ma, czyli czekamy dzien kolejny.
Po południu warto pojechać do portu. Spektakl rewelacyjny. Rybacy przybijają do brzegu ze złowionymi rybami. Wyciągają sieci i zanoszą ryby na pobliskie targowisko. Robimy kilkadziesiąt zdjęć. Wracamy do miasta na nogach.
26 stycznia
Dzien nie zaczął się najlepiej. Senegalski konsul o mało nas nie wyrzucił. Byl czwartek więc mógł miec zły humor, zresztą jak w każdy inny dzień. Czekamy. Przed 9.00 wpada konsul i od razu zaczyna do nas krzyczeć, że wizy w poniedzialek (jest czwartek, w srodę go w ogóle nie było) i że dzisiaj nic nie załatwimy. Przychodzi jakiś Azjata – petent, też go konsul wyrzucił. My do niego; Monsieur, avion de Dakar demain; że niby mamy jutro samolot z Dakaru. A on cały czas krzyczy, że w poniedziałek. No to czekamy. 5 minut, 15 minut. W koncu się zlitował i rzucił nam formularze. “Wizy jutro do odbioru”, krzyczy. My na to znowu, że mamy ten samolot jutro i że musimy być dzisiaj w Dakarze . “Wizy do odbioru 0 17.00″. Tyle wywalczyliśmy. Ale nie jest źle, mógl przecież nas przetrzymać do poniedziałku albo i dłuzej… Przecież on jest tu wladzą a my jakimiś białymi ,,poddanymi’ , którym musi pokazać swoją wyższość .
Więc jutro Senegal. “Senegal sans egal” jak było napisane w ambasadzie. Zobaczymy. Płacimy za kolejną noc w naszym Hotelu de la Paix 400 ouguiya.
27 stycznia
Rano jest ciepło. Zresztą w Nouakchott chyba zawsze jest ciepło. Chcąc jechać do granicy z Senegalem trzeba udać się na Gare Routiere Rosso na przedmieściach stolicy. Tam walka z bandą naganiaczy i ustalamy cenę 1500 ouguiya za dojazd zbiorową taksówką do Rosso w pobliżu przejścia granicznego.
Jedziemy, standardowo, w siódemkę w pięcioosobowym aucie. Muszę zaznaczyć, że to nie mercedes. Tu prawie wszystkie auta to mercedesy. Dosyć nowe – maksimum 30-letnie. No i własnie może dlatego, że to nie mercedes przed Rosso łapiemy gumę. Nie jest źle. Kierowca nie jest zainteresowany zmianą koła, więc zleca to pasażerom, którzy podnoszą auto, stawiają na jakiś kamieniach i koło zmienione. Pędzimy dalej… ale niezbyt daleko.
Zaraz granica. A tu już na nas czeka orszak powitalny, dziesiątki naganiaczy urzędników, przewodników i doradców. W końcu dostajemy upragnioną pieczątkę wyjazdową z Mauretanii 15 minut przed dwunastą, kiedy to celnicy zamykają przejście graniczne na 3 godziny…