Maroko

„…to już nie jest Europa, mimo że Francuscy kolonizatorzy zostawili tu swoje ślady, czuć w tym kraju ducha innego kontynentu. To właśnie tu zaczyna się największa pustynia na świecie – obszar bardzo nieprzyjazny ludziom i zwierzętom, a pomimo to spotkałem wielu, którzy nie opuściliby Sahary nigdy – po prostu kochają to miejsce i nie widzą siebie w innym zakątku naszej planety. To właśnie stąd wyrusza karawana na wielbłądach by dotrzeć w 52 dni do Tombouctou – miasta nad słynną rzeką Niger w Mali; to właśnie tu w Marakeszu znajduje się plac Jemma el-Fna z zaklinaczami węży i sprzedawcami soku pomarańczowego…”

Tak to Al-Maghreb al-Asqua – „najdalej położona kraina zachodzącego słońca” jak mówią Arabowie o Królestwie Maroka.

Notatka z trasy (wrzesień 2000)

Jest 21 września 2000. Godzina 2.22. odjeżdża nasz pociąg do Berlina Wschodniego skąd łapiemy połączenie do Koln. Potem jeszcze cztery przesiadki i docieramy do dworca Paris-Est pół godziny przed północą. Podróż mija dość szybko. Rano biegiem do centrum, krótkie uniesienie na ponad 320 m – świat wygląda dość ciekawie z wieży Eiffla. Potem wsiadamy do szybkiego TGV i zbliżamy się do winnego miasta Bordeaux. Następnie kilkugodzinna przerwa w przygranicznym hiszpańskim mieście Irun i nocnym pociągiem wraz z czterema obywatelkami Hong Kongu docieramy nazajutrz do Madrytu. Całodzienna wędrówka po tej stolicy jest wyczerpująca, ale pozwala dostrzec mnóstwo interesujących zjawisk … boliwijscy grajkowie, dziesiątki afrykańskich prostytutek koło ogrodu zoologicznego, sprzedawcy haszyszu  i marihuany w miejskich parkach.

Nocą dostajemy się do Algeciras obok brytyjskiego Gibraltaru.