21 marca 2021
Lądujemy na lotnisku w Male dwadzieścia minut po godzinie piętnastej i
kilka chwil później siedzimy już w szybkiej łodzi, która ma nas zabrać
do wyspy Dhangethi w archipelagu Ari. Zatrzymaliśmy się w małym,
kilkupokojowym pensjonacie Endheri z dostępem do pięknej plaży. Hotelik
usytuowany jest na końcu małej wyspy, którą obejść można w niespełna
godzinę. Wąskie piaskowe uliczki przecinające wyspę tworzą ciekawą
atmosferę przytulności. Na głównej ulicy jest kilka sklepów spożywczych
oraz punktów usługowych. W głębi wyspy znajduje się nowoczesny, mały
meczet. Co dziwne – bez minaretu.
Dzisiejszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na odpoczynek. Rankiem
udaliśmy się na plażę (tzw. bikini beach), gdzie można było nurkować z
maską i rurką na pobliskiej rafie (tzw. house reef), która jest bardzo
zniszczona. Ryb jest za to mnóstwo. Hotel Endheri ma umiarkowane ceny –
około 220zł za pokój dla dwóch osób wraz z obfitym śniadaniem.
Rankiem, po śniadaniu serwowanym na samej plaży z białym piaskiem, około
godziny 9.00, wypłynęliśmy łodzią w stronę wyspy Maamigili gdzie
mieliśmy nadzieję nurkować z rekinami wielorybimi. Niestety zaczęło
wiać, nadleciały chmury i nic z tego nie wyszło. W drodze powrotnej
udało się nam wejść do wody i popływać z żółwiem morskim. Po godzinie
12.00 byliśmy już z powrotem w pokojach, w samą porę aby nasze dzieci
połączyć się mogły zdalnie ze swoją szkołą w Polsce. Taka wycieczka to
koszt 75 usd za osobę.
Wyruszyliśmy łodzią motorową w kierunku miejsca zwanego Manta Point,
gdzie była nadzieja na popływanie z ogromnymi mantami. Niestety na
nadziei skończyło się i nieco wzburzony ocean odstraszył chyba te
majestatyczne ryby. W pewnym momencie nasz przewodnik szybko wskoczył do
wody i ujrzał przez chwilę mantę oddalającą się w głębiny, ale nam to
się niestety nie udało. Wróciliśmy praktycznie z niczym po czterech
godzinach. 75 usd poszło nieco na marne. To jednak są zwierzęta i nie
zawsze będzie można je zobaczyć. Trzeba to wziąć pod uwagę.
Dzisiaj piątek, dzień święty dla mieszkańców wyspy. Nie chciało się więc
im płynąć po raz trzeci w poszukiwaniu naszych mant. Znaleźli wymówkę,
że piątek to zły dzień, gdyż pogoda się zmienia. Oczywiście była to
nieprawda – tego dnia było spokojne morze i świeciło słońce. Musieliśmy
się zadowolić spacerem po wyspie i nurkowaniem na rafie. Przynajmniej ta
czynność była nieco bardziej owocna – widzieliśmy rekina i dwa gatunki
płaszczek. Wracając do brzegu ukazały się nam dwie duże mureny.
Sobota była naszym ostatnim dniem na wyspie Dhangethi. Gdy wyszliśmy na
spacer do kawiarni rozpadał się na dobre deszcz i przez godzinę
chowaliśmy się pod sklepowym daszkiem. Po zrobieniu zakupów – papaje,
banany i kilka jogurtów wróciliśmy do hotelu, aby spędzić ostatnie
chwile przy pięknej plaży.
O godzinie 9.00 podpłynęliśmy łodzią do małej platformy niedaleko brzegu
naszej wyspy, gdzie za dwadzieścia minut wylądował na wodzie mały
śmigłowy samolot. Wyglądało to naprawdę fantastycznie. Wysiadło kilku
pasażerów zabierając swoje bagaże, a w ich miejsce włożono nasze.
Weszliśmy po kiwających się na wodzie schodkach do małego wnętrza
samolociku, który kilka chwil później pędził po falach, aby wystartować
w kierunku Male – stolicy Malediwów. Taka przyjemność kosztuje około 170
usd za osobę. Zaraz po 10.00 lądowaliśmy gładko na terminalu wodnych
samolotów przy stołecznej wyspie. Tam przemieściliśmy się na terminal
krajowy skąd o 13.25 odleciał nasz samolot linii Maldivian na wyspę Gan.
Tym razem koszt biletu wyniósł niecałe 110 usd za osobę za lot w jedną
stronę. Przed 15.00 jechaliśmy już do naszego hotelu Reveries Diving
Village usytuowanego prawie na końcu wyspy.
Noc w naszym hotelu to koszt około 60 usd za dwie osoby ze śniadaniem.
Pozostałe posiłki też zamawialiśmy na miejscu, gdyż w pobliżu nie ma
żadnej restauracji. Wyspa Gan jest największą na całych Malediwach, a
droga łącząca ją z dwiema innymi wyspami ma blisko 14 kilometrów
długości, co czyni ją najdłuższą w kraju. Cały dzień odpoczywamy na
pobliskiej plaży, podczas gdy dzieci uczą się zdalnie.
Rankiem hotelowy kierowca zabrał nas na wycieczkę po wyspie (w cenniku
to koszt 30 usd za osobę). Zobaczyliśmy kilka szkół, budynków rządowych,
stary i nowy meczet, kilka pięknych plaż, czerwone jeziorko i kolonię
ogromnych nietoperzy owocowych. Popołudnie spędziliśmy pływając w nieco
wzburzonym oceanie, który postanowił całkowicie pochłonąć przyhotelową
plażę.
Poza oglądaniem wzburzonego Oceanu Indyjskiego niszczącego plażę,
wywracającego wysokie palmy i zatapiającego małe łódki zacumowane przy
brzegu nie mieliśmy za bardzo nic innego do robienia tego dnia. No może
poza spacerem wzdłuż małego portu, oglądaniem dość dużych łodzi
służących do połowu tuńczyków i kilkukrotnym odwiedzeniem dwóch
sklepików spożywczych znajdujących się w pobliżu. Popołudniu
zanurzyliśmy się w ciepłym oceanie i wieczorem zjedliśmy kolację.
Zagraliśmy w bilarda i położyliśmy się spać.
To ostatni dzień na wyspie Gan położonej w atolu Laamu. Ostatnia kąpiel
w oceanie i pakowanie. Hotelowy kierowca zawiózł nas na małe lotnisko
cywilne służące jednocześnie jako baza wojskowa. Zaraz po godzinie
15.00, kiedy skończyła się ulewa wystartował nasz mały samolot.
Czterdzieści minut później lądowaliśmy już w Male. Z lotniska do hotelu
Octave zabrał nas kierowca wysłany przez recepcjonistkę. Dostaliśmy
ładny mały apartament w centrum stolicy. Jednak cena nie była już taka
ładna – 150 usd za noc za 4 osoby.
Male to wyspa o owalnym kształcie o wymiarach mniej więcej dwóch
kilometrów na kilometr. Wąskie, bardzo zatłoczone uliczki, po których
pędzą tysięce motorków nie są łatwe do nawigacji. W centrum jest na
szczęście kilka ulic, nieco szerszych, gdzie znajdziemy najciekawsze
budowle całego kraju – siedzibę prezydenta, parlament, stary i nowy
meczet i jeszcze kilka innych wartych sfotografowania obiektów. Obiad
zjedliśmy w jednej z miłych restauracji położonych zaraz obok sztucznej
plaży. Ceny posiłków są tutaj umiarkowane – około 5 usd za pożywne,
smaczne danie.
Dziś postanowiliśmy popłynąć na wyspę Villingili publicznym promem.
Podróż trwa 10 minut i przebiega bardzo sprawnie. Na wyspie panuje
zupełnie inna atmosfera niż w ruchliwym i ciasnym male. Tutaj szerokie,
zacienione, spokojne ulica aż zachęcają do spacerów. Kilka obdrapanych
kawiarenek i restauracyjek rozłożyło się przy pięknej publicznej plaży z
białym piaskiem. Spędziliśmy tutaj prawie cały dzień delektując się
smacznym jedzeniem i ciepłą, przejrzystą wodą w oceanie.
Zamiarem było odwiedzenie Muzeum Narodowego, ale jednak plan spalił na
panewce. Z powodu koronawirusa zamknięte było od ponad roku. Nie
zniechęceni tym faktem ruszyliśmy w kierunku targu rybnego, aby spojrzeć
jak Malediwczycy handlują świeżo złowionymi morskimi skarbami. Bardzo
tutaj kolorowo i ciekawie, aczkolwiek jest to mały targ. Podobno
popołudniu, około godziny 4 lub 5 rybacy wyrzucają resztki ryb do morza
i przypływają płaszczki, aby się posilić.
Po obiedzie taksówką za 75 rufiyi dotarliśmy do wyspy Hulhumale. Tutaj
świat jest zupełnie inny niż w Male. Wszystko zaprojektowane od nowa, od
linijki. Równe ulice, kolorowe bloki i piękna plaża ciągnąca się wzdłuż
całego wschodniego brzegu wyspy. Można tutaj nieco odetchnąć od zgiełku
stolicy.
Cały dzień, ostatni na Malediwach, spędziliśmy na wyspie Hulhumale.
Rankiem taksówkarz podwiózł nas do imponującego Piątkowego Meczetu ze
złotą kopułą. Potem udaliśmy się na plażę, gdzie w atmosferze lenistwa
upłynęła reszta dnia. Wieczorem nastąpiło pakowanie i przygotowywanie
się do wyjazdu
Rankiem kierowca z hotelu odwiózł nas na lotnisko na wyspie Hulhule, z
którego odlecieliśmy do Dubaju.