Kuba
Kuba jest piękna. Hawana jest śliczna. Morze jest cudowne. Plaże bajkowe. Muzyka nie ma sobie równych. Kobiety sami powinniście zobaczyć. Ale to nie wszystko.
Przejechaliśmy od Vinales do Santiago de Cuba i mamy mniej lub bardziej zarysowany obraz tego kraju. Z tym, że krajobraz to nie wszystko, a właściwie niewiele jeżeli chodzi o Kubę. Generalnie w skrócie podsumować można, że rzeczywistość kubańska to jedna wielka tragedia. ‘No es facil’ czyli nie jest łatwo, jak powtarzają czekający na cud mieszkańcy wyspy, to tylko delikatne określenie codziennego życia. Nie jest łatwo żyć na Kubie, nie jest łatwo wyjechać, nie jest łatwo zdobyć pieniądze, jedzenie, cokolwiek. Średnia miesięczna pensja to równowartość 8-13 dolarów amerykańskich za które można tu kupić 10 puszek piwa. Śmieszne. Większość artykułów jest na kartki albo za peso convertible czyli walutę wymienialną na dolary, która jest praktycznie poza zasięgiem przeciętnego Kubańczyka. Są oczywiście „oazy dobrobytu” czy „Pewexy” jak kto woli, ale na próżno szukać tam przeciętnych obywateli.
Temat emigracji jest wszechobecny, ale jak wyjechać, jak za 10 dolarów można jedynie piwo w pewexie kupić. Może przez morze… Bez sensu, beznadziejnie, fatalnie…
Kubańczycy którym się udało wyjechać i mieszkają w USA łącznie zarabiają przez rok dwa razy więcej niż cały naród kubański. To śmieszne i smutne, biorąc pod uwagę, że niejaki pan Fidel Castro Ruz powtarza, że Kuba jest w najlepszym momencie historii i powinna dalej podążać drogą rewolucji. Idiota.
Jak ktoś był tylko w Varadero, Cayo Coco lub Trynidadzie czy Hawanie to może tego nie rozumieć, ale Kuba to więzienie. Biedne i beznadziejne więzienie, gdzie wszyscy więźniowie są apatyczni albo zastraszeni albo pijani od rumu, którym to zabijają myśli o codzienności. Na Kubie nie ma transportu publicznego (no może prawie), ciężko kupić coś do jedzenia czy ubrania. Ktoś kto tam był pewnie powie, że to bzdury, ale to nie są bzdury. Owszem autobusy kursują na przykład na trasie Hawana – Santiago de Cuba za cenę 40 dolarów. To przecież jakaś kosmiczna suma! Dla nas Polaków to dużo, a dla nich? Dla Kubańczyków to poza zasięgiem. Kogo stać na przeznaczenie półrocznych zarobków na bilet autobusowy?
Nie jest to jeszcze koniec świata, bo przecież w tych autobusach firmy Astro czy Viazul jeżdżą też Kubańczycy (razem z turystami), ale to arystokracja albo ci, co zarabiają dolary na turystach albo ci co mają kasę przez partyjne koneksje.
Dobrze, że tego nikt z Komitetu Obrony Rewolucji nie przeczyta, bo miałbym pewnie kłopoty. Takie bezsensowne Komitety są w każdym miasteczku. Siedzi jakiś biedak przy biurku i notuje jakieś bzdury. Władza musi przecież wiedzieć co obywatele robią.
Nie odradzam nikomu wyjazdu na Kubę, ale trzeba się zastanowić poważnie. To kwestia indywidualnego podejścia i sumienia. Na pewno odradzam wyjazd z biurem turystycznym do hoteli w nadmorskich miejscowościach. To na pewno nie pomaga Kubańczykom, tylko przedłuża ich piekło, bo lwia część pieniędzy, które zapłacicie pójdzie do kieszeni Fidela i partii. Tak to już na Kubie działa. To absurd. Na przykład w Varadero jest odgórny zakaz wynajmowania pokoi dla turystów przez indywidualne osoby. Dlaczego? To proste. Każdy w ten sposób, chcąc tam pojechać, będzie zmuszony spać w kontrolowanym przez państwo hotelu. Ponadto za bliski kontakt turystów z Zachodu z Kubańczykami może im namieszać w głowach i przekazać diabelskie pomysły i obraz zgniłego świata…
Można by jeszcze dużo pisać. Polecam kilka artykułów na Wyborczej popełnionych m.in. przez pana Stasińskiego.
Dla podróżujących travelersów z plecakiem to drogi kraj. Chyba, że mówicie po hiszpańsku i nie przeszkadza Wam jedzenie pizzy na ulicy (patrz kawałek ciasta z dobrym serem), picie ważonego w domu piwa i czekanie godzinami na autobus wypełniony po brzegi spoconymi i zmęczonymi ludźmi. Tak, wtedy Kuba jest tania. I wtedy widać chociaż w części jak tam jest. Wtedy warto, bo kasa którą płacicie idzie w większości dla ludzi, którym ją wręczacie. Wtedy może warto pojechać i zobaczyć piękną dolinę Vinales spisaną na listę dziedzictwa UNESCO, warto zobaczyć turystyczny Trynidad z piękną plażą Ancon, warto przejść się uliczkami Camaguey albo Santiago de Cuba. Nie zmienia to jednak faktu, że ten piękny kraj to więzienie, a Kubańczycy to zwyczajni więźniowie w więzieniu o łagodnym rygorze, z którego nie uciekają, bo są tak zabiegani nad poszukiwaniem jedzenie i picia, że w niedziele chcą wziąć butelkę rumu i pojechać na plaże Caleton Blanco albo Playas del Este albo jeszcze inną, otworzyć butelkę i zapomnieć o tym całym bagnie.
To tak jak wyjazd Birmy jest kwestią indywidualnej decyzji tak samo podróż na Kubę budzi wiele przemyśleń i znaków zapytania.
Zobaczcie kilka zdjęć. Może kiedyś tam będzie lepiej…
Notatka z trasy (lipiec 2006)
Dzień pierwszy
Wylądowaliśmy na lotnisku w Hawanie późnym wieczorem. Od razu niespodzianka. Brak plecaków. Zaginęły gdzieś i powiedziano nam, że powinny przylecieć może jutro, może pojutrze. Do miasta blisko nie jest, więc wersja „na nogach” odpadła. Taksówka jest bardzo droga. Jakieś 30 CUC. Można i trzeba negocjować. Jest jeszcze opcja autobusu, ale aktualna jedynie w dzień. Do naszej sypialni dotarliśmy koło północy.