Kongo
Kongo czy Kongo Brazza, jak kto woli, to średniej wielkości (jak na Afrykę), ale słabo zaludniony kraj. Niecałe pięć milionów ludzi zamieszkuje tereny położone na północ i południe od równika. Przy pierwszym zetknięciu z tym państwem i jego opisem można by rzec, że niewiele jest tutaj do zobaczenia. To jednak nieprawda. Jest tutaj znacznie więcej ciekawych miejsc dla spragnioniego wrażeń obieżyświata niż mogłoby się wydawać. Dotarcie do nich i ich zobaczenie nie jest jednak łatwe i tanie. Ale to dzisiaj nie jest wyjątek w Afryce. Prawdziwe atrakcje przyrodnicze są tutaj drogie. Warto moim zdaniem zacisnąć zęby (i pasa) i przylecieć do Brazzaville, aby choć przez chwilę porozmawiać z Pigmejami na północy kraju czy zobaczyć goryle nizinne z odległości kilku metrów.
Notatka z trasy (grudzień 2019 - styczeń 2020)
Dzień:
Dzień 1 (31 grudnia – wtorek)
Brazzaville to spokojny sąsiad Kinszasy. Pierwsze co rzuca się w oczy przybyszowi po wylądowaniu na lotnisku Maya Maya to biało-zielone taksówki. Toyoty, tylko toyoty. Corolle. Są ich tutaj tysiące i wydawałoby się, że nie jeździ po drogach nic innego. Brazzaville rozwija się i dziś, oprócz słynnego wysokiego budynku o dźwięcznej nazwie Nabemba Tower, zobaczymy w centrum kongijskiej stolicy kilka szklanych wysokościowców i tuzin innych reprezentacyjnych budowli. Dzień Sylwestra i Nowy Rok przebiegał nadzwyczaj spokojnie. Niewiele te dwa dni różniły się tutaj od dni powszednich. Zatrzymaliśmy się w Auberge Leo, małym apartamencie, którego miły właściciel Dawid zjawił się, aby odebrać nas z lotniska i zawieźć do swojego przybytku. Zapłaciliśmy mu 35000 cfa za noc w dość dużym apartamencie dla czterech osób. Atrakcji turystycznych w Brazzaville jednak wielu nie znajdziemy.