Iran

Do Islamskiej Republiki Iranu próbowałem wjechać już dwukrotnie w przeszłości. Pierwsza nieudana próba przypadła na okres zamieszek wyborczych w 2008 roku, gdzie na ulicach Teheranu ginęli ludzie. Zrezygnowałem. Dwa lat później, gdy sytuacja uspokoiła się nieco i naród przyjął kontrowersyjne rządy prezydenta Ahmadineżada jako nieunikniony rozdział w historii kraju podjąłem drugą próbę ubiegania się o wizę. Tym razem administracja twardogłowego rządu powiedziała mi NIE. Odczekałem następnych pięć lat, kiedy Iranowi zabrakło obcej waluty, a podejście ambasad i konsulatów nieco zmieniło się i wystąpiłem, jak sobie obiecałem, z ostatnią petycją, o wydanie mi wizy. TAK, może Pan wjechać brzmiała odpowiedź. Poleciałem więc, ale nie do Teheranu tylko bardziej na południe kraju do Isfahanu, aby być bliżej głównego celu podróży – miasteczka Minab w prowincji Hormozgan.

Isfahan – Yazd – Bandar Abbas – Wyspa Qeshm – Bandar Abbas – Minab – Shiraz – Persepolis – Isfahan

Notatka z trasy

Dzień: 

Zawsze oczekuję pierwszego powiewu powietrza po wyjściu z samolotu po wylądowaniu w jakimś egzotycznym, odległym od Polski kraju. Także i tym razem myślałem przed wyjazdem jak będzie pachnieć powietrze w Isfahanie i czy przywita nas chłód wiejący znad gór Zagros czy już może wiosenne powietrze docierające tutaj z odległej Pustyni Lota. Było raczej chłodno gdy przyziemiliśmy wczesnym rankiem na płycie lotniskowej i po dość sprawnej odprawie rozpoczęliśmy poszukiwania kierowcy taksówki, która za równowartość 7 euro zabrała nas na dworzec autobusowy Jey we wschodniej części miasta. Taksówkarz początkowo krzywił się trochę, gdy nie mieliśmy riali, ale ostatecznie przystał na unijną walutę. Na dworcu nie upłynęło więcej niż dziesięć minut zanim znaleźliśmy kolejnego śmiałka, który przetransportować miał nas do odległego o ponad 300 kilometrów miasta Yazd. Tym razem cena była wyższa, ale dystans także. Za czterogodzinną poranną podróż zapłaciliśmy 42 euro. Przed 11.00 stawiliśmy się nieco sfatygowani podróżą w hotelu o przywołującej podróżnicze skojarzenia nazwie Silk Road przed którym zaparkowany był niemiecki kamper z napisem Iran is Great. Właściciele wycenili dla nas pokój 3-osobowy ze śniadaniem na 55 amerykańskich dolarów. W hotelu można było także zamówić obiad czy kolację na ciepło. Delikatne mięso wielbłąda w smakowitym sosie kosztowało 100 000 riali. Wieczorem wystarczyło nam energii na zobaczenie ciekawego spektaklu, bo tak chyba można nazwać „zurkaneh” – rodzaj rytualnych tańców połączonych z ćwiczeniami w siłowni męskiej, gdzie panowie przy dźwiękach tradycyjnej muzyki nadzorowanej przez profesjonalnego muzyka-didżeja ćwiczyli swoje mięśnie i oddawali się transowym tańcom przypominającym momentami wirujących derwiszy. 100 000 riali od osoby pobierali dozorcy siłowni za ponad godzinne przedstawienie.