Z azerskiej granicy za 40 lari taksówka zawiozła nas do Televi. Marszrutka z Lagodekhi (miasto przy granicy) do Telavi kosztuje podobno 10 lari za osobę. Trzeba jeszcze dodać 4 lari za taksówkę na dojazd z granicy do dworca w Lagodekhi.
Telavi to stolica i największe miasto regionu Kakhetia. Mnóstwo tutaj winnic. Popołudniu odwiedziliśmy zamek w centrum – Batonistsikhe Castle z muzeum i galerią – 2 lari za osobę.
W Telavi jest bardzo mało miejsc, gdzie można zjeść porządny posiłek. Przy centralnym placu, naprzeciwko zamku jest małe „Bistro”, ale jedzenie nie jest najlepsze.
Zatrzymaliśmy się w domu Svetlany przy ulicy Nadikvari 15 w samym centrum miasteczka. Dom jest duży, pokoje są czyste, wysokie i przestronne. Właścicielka w lipcu remontowała część posesji. W małym ogródku, gdzie rosną porzeczki i maliny jest też mały basen. Doba kosztuje 30 lari na osobę. Za niewielką dopłatą Svetlana przyrządza bardzo dobre posiłki (śniadanie i kolację).
Dawid, kierowca polecony przez Svetlanę, zabrał nas autem do okolicznych klasztorów. Najpierw odwiedziliśmy klasztor Ikalto, następnie Katedrę Alaverdi, póżniej winnicę Napereuli, a na koniec cytadelę Gremi. W Gremi za wejście na wieżę z małym muzeum na dole trzeba zapłacić 2 lari. Cała wycieczka trwała ponad 5 godzin i kosztowała 30 lari za naszą trójkę. Degustacja wina w winiarni to dodatkowy koszt 10 lari za osobę. Dostaliśmy dwa duże dzbany wina – białe i czerwone oraz kozi ser z chlebem. W Gruzji kierowcy jeżdżą bardzo szybko i nierozważnie. Stan dróg też pozostawia wiele do życzenia. Jeżeli Wasz kierowca przekracza znacznie dozwoloną prędkość (każdy tak robi) i nie czujecie się zbyt komfortowo to najlepiej zwrócić mu uwagę. Działa to przynajmniej na kilka następnych kilometrów.
Wieczorem Svetlana przygotowała nam pyszna kolację z domowej roboty winem.
Około 13.00 wyjechaliśmy z Dawidem (naszym kierowcą) do Sighnaghi. Bardzo ładna wioska w górach, ponad 60 km od Telavi, kreowana przez lokalne władze na centrum turystyki w regionie. Przez dwie godziny spacerowaliśmy po wyłożonych brukiem uliczkach podziwiając pięknie odrestaurowane budynki. Jest tutaj kilka restauracji, gdyż turystów jest trochę więcej niż w innych miasteczkach. Za 10 lari można zjeść smaczny posiłek. Z Signaghi pojechaliśmy do Tbilisi. Kierowca, o ile wczoraj jechał szybko, ale przestrzegając jakichkolwiek norm przyzwoitości i bezpieczeństwa, to dzisiaj okazał się prawdziwym Gruzinem. Jechał jak wariat. Zapłaciliśmy za ten kurs 80 lari. Svetlana otrzymała 35 lari za dobę od osoby – spanie z dwoma posiłkami.
W stolicy na stacji kolejowej okazało się, że są tylko miejsca siedzące w pociągu do Batumi. Kupiliśmy więc, z pomocą kierowcy, trzy bilety, tak żeby Dawid mógł spokojnie spać. Cena biletu to 14 lari za miejsce. Okazało się w trakcie podróży, że trzy miejsca to za mało dla nas. Dawid spał na dwóch fotelach, a Ania na jednym. Zabrakło jednego miejsca – dla mnie. Wałęsałem się więc po wagonie nie mogąc znaleźć miejsca na zaśnięcie. W końcu, nad ranem, dojechaliśmy do Ureki.
Miejsce gdzie zatrzymuje się pociąg na stacji Ureki jest położone kilka kilometrów od wioski, przy głównej trasie prowadzącej do Batumi. Pieszo zajęłoby to nam na pewno ponad godzinę. Taksówkarz za 10 lari zawiózł nas do hotelu, którego nazwy nie znamy, bo była tylko w języku gruzińskim. Hotelik, 3-piętrowy z basenem i widokiem na morze, znajduje się około 400 metrów po skręcie w prawo w żwirową drogę z głównej ulicy biegnącej przez Ureki , zanim dojedzie się do głównego placu. Za 60 lari dostaliśmy piękny pokój z 3 łóżkami, telewizją satelitarną, klimatyzacją, łazienką i balkonem. Nie potrzeba było nic więcej. Właścicielami hoteliku jest jakaś duża gruzińska rodzina. Właściwie to tylko członkowie tej rodziny zajmowali pokoje, a my byliśmy jedynymi gośćmi spoza klanu. Spędziliśmy cały dzień na plaży oddalonej o 10 minut spacerowania od hotelu, a wieczorem podziwialiśmy z balkonu zachód słońca nad Morzem Czarnym.
Dzień odpoczynku. Podróżowanie z małym dzieckiem ma to do siebie, że człowiek szybciej odczuwa zmęczenie po podróży. Kolejny dzień spędziliśmy więc na plaży. W Ureki znajduje się jedna z niewielu piaskowych plaż w Gruzji. Piasek jest czarny i ma podobno jakieś właściwości lecznicze. Dwadzieścia, trzydzieści lat temu był to kurort sanatoryjny gdzie ściągały rzesze ludzi chcących podreperować zdrowie. Zjedliśmy obiad w naszym hoteliku. Za 6 lari przyrządzili nam dużą pizzą dla dwóch osób. Pyszna, świetnie doprawiona i z mnóstwem warzyw. Sałatka z ogórkami, pomidorami i papryką kosztuje 3 lari.
Było dużo dzieci i panowała luźna atmosfera. Każda kobieta wchodziła do kuchni, sprzątała hotel, a panowie chodzili sprawdzając auta albo ściany budynku. Specyficznie, tak po gruzińsku.
Za 4 lari za osobę pojechaliśmy marszrutką do Batumi. Główny dworzec marszrutek w wiosce usytuowany jest 2 kilometry od rynku. My czekaliśmy, aż przejedzie jakiś busik w okolicach centralnego placu i wskoczyliśmy do niego. Podróż trwała ponad godzinę. W Batumi kupiliśmy bilety kolejowe na powrót do Tbilisi – 23 lari za łóżko w czteroosobowym, klimatyzowanym przedziale. Niestety dwa górne łóżka (czego nie powiedziała nam kasjerka), co okazało się później przekleństwem w podróży z małym Dawidem. Zwiedzaliśmy Batumi. Ładne, ale wszystko w budowie. Chodniki rozkopane, dużo budynków z rusztowaniami. Za kilka lat Batumi będzie reprezentacyjnym kurortem Gruzji. Ostatni meczet w mieście robi wrażenie na tle sowieckiej zabudowy. Dwudaniowy obiad przy bulwarze – 25 lari.
Wróciliśmy marszrutką za 3 lari. Taksówka do wioski z rozjazdu – 4 lari.
Plaża w Ureki nadaje się świetnie na wakacje z dziećmi. Jest niestety niestrzeżona i ratowników nie widać. Nie jest także sprzątana, więc trzeba uważać na szklane butelki i patyki. Nikt za to nie pobiera opłaty za wstęp. Brzeg schodzi dość łagodnie i można swobodnie kąpać się z dziećmi. Uważać jednak trzeba na przemykające pomiędzy kąpiącymi się skutery wodne. Śmigają zupełnie bez kontroli i byliśmy naocznymi świadkami wypadku, gdy dziewczyna kierująca takim skuterem uderzyła pływającego nastolatka.
Plaża w Ureki ciągnie się kilometrami na południe w kierunku Kobuleti. Piasek poprzerywany jest od czasu do czasu kamienistymi odcinkami. Spacerując dotarliśmy na koniec wioski. Jest tutaj spokojniej i czyściej. Wioska Ureki składa się z brzydkich, z reguły niedokończonych budynków rozlokowanych po obu stronach jednej asfaltowej drogi biegnącej w niewielkiej odległości od plaży. Pomiędzy budynkami hoteli rozlokowały się kramy z owocami i plastikowymi przedmiotami niezbędnymi do kąpieli w morzu. W jednym z hoteli jest dostępny Internet w cenie 1 lari za godzinę. Poza spacerowaniem tam i z powrotem główną drogą pozbawioną chodnika oraz leżeniem na plaży w Ureki nie ma wielu atrakcji.
Na centralnym placu rozlokowali się sprzedawcy świeżych owoców i warzyw. Sprzedają pyszne brzoskwinie, nektarynki, ogórki, pomidory, paprykę, arbuzy, wiśnie i jabłka. Po południu pojechaliśmy za 35 lari taksówką do Batumi i udaliśmy się na długi spacer do końca promenady nadmorskiej. Kilka kilometrów od centrum rozlokował się duży park wodny. Plaża w Batumi jest ładna, ale kamienista. Ciężko kąpać się bez plastikowych klapek lub sandałów. Blisko centrum, przy promenadzie znajduje się kilka dobrych restauracji i barów. Zjedliśmy duży obiad za 22 lari (razem z napojami). Wieczorem taksówka podwiozła nas z centrum na dworzec kolejowy. Trzeba się targować, gdyż czasami taksówkarze próbują naciągnąć nieświadomych turystów żądając astronomicznych kwot za przejechanie niewielkiego odcinka. O 23.25 odjechał nasz pociąg do stolicy (Bilet – 23 lari za łóżko). Chcieliśmy przed samym odjazdem zamienić miejsca w przedziale na dolne łóżka, ale niestety pociągi, szczególnie w sezonie wakacyjnym, są bardzo zatłoczone i nie było już miejsc. Jedyne co nam pozostało to powędrować ze śpiącym dzieckiem przez czternaście wagonów na tył pociągu i ułożyć się na zwykłych siedzeniach, mimo, że zapłacone mieliśmy kuszetki.
Rano w Tbilisi powitał nas piękny wschód słońca. Zrobiliśmy zakupy w markecie dworcowym i wynegocjowaliśmy cenę za taksówkowy przejazd do granicy z Armenią za 40 lari. Półtorej godziny rajdowej jazdy i już byliśmy na granicy. Sprawnie i szybko.
Upał tego dnia był dokuczliwy. Po stronie gruzińskiej (wjechaliśmy do Gruzji po kilkudniowym pobycie w Armenii) 40 lari kosztowała taksówka do Tbilisi. W stolicy nie mogliśmy znaleźć taniego noclegu. Po ponad godzinnych poszukiwaniach zdecydowaliśmy się na mały, kameralny hotelik Vere Inn za 50 usd za noc za duży pokój z klimatyzacją i łazienką. Kolejne noce kosztowały 40usd.
Nasz hotel, prowadzony przez sympatyczną Gruzinkę, położony jest w dzielnicy Vere, 10 minut pieszo od głównej alei Rustaveli. Poszliśmy zobaczyć jak wygląda gruzińska stolica. Restauracje okazały się być drogie (przynajmniej te w centrum) – od 25 do 50 lari za obiad dla dwóch osób. Po południu pojechaliśmy taksówką do Mtatsminda Park – 10 lari. Wracając wsiedliśmy do autobusu jadącego do centrum. Bilet kosztuje 0,4 lari. Mtatsminda Park to park rozrywki, coś na kształt wesołego miasteczka, położonego na obszarze jednego kilometra kwadratowego na wzgórzu nad miastem. Można tu wjechać też kolejką, ale często jest nieczynna. Dla dzieci to miejsce warte odwiedzenia, chociaż nie wszystkie atrakcje były czynne. Są tutaj karuzele, zjeżdżalnie, samochody, huśtawki, baseny, fontanny i restauracje. Z tarasu widokowego rozpościera się piękny widok na Tbilisi. Wstęp do parku jest bezpłatny, ale chcąc korzystać z atrakcji trzeba wykupić kartę, którą się przedpłaca za określoną kwotę.
Ze Starego Miasta jest już dość blisko do Ogrodów Botanicznych (wstęp 1 lari). Trzeba minąć tylko starą, pięknie zdobioną łaźnię oraz meczet i podążać pod górę. W ogrodach jest mnóstwo zieleni, chociaż kwiatów w lipcu za wiele nie ma. Można się schować przed prażącym słońcem. Na końcu parku usytuowany jest bardzo malowniczy wodospad z małym oczkiem wodnym na dole. Kiedyś były to królewskie ogrody. Można spędzić tutaj 2-3 godziny wałęsając się po uliczkach.
Postanowiliśmy się rozdzielić na jeden dzień. Ania z Dawidem poszła na spacer po dzielnicy Vere a ja wcześnie rano, po szóstej, poszedłem do centrum na poszukiwania taksówkarza, który zawiózłby mnie do Kazbegi. Pierwsze informacje nie były zbyt obiecujące. Wszyscy odmawiali kursu, kierowali mnie do marszrutki albo podawali zaporowe ceny powyżej 200 lari. W końcu udało mi się znaleźć odważnego kierowcę za 120 lari za kurs powrotny. Wspaniałe widoki po drodze. Niedługo po wyjeździe ze stolicy zatrzymaliśmy się w twierdzy Annanuri z pięknym widokiem na sztuczny zbiornik Zhinvali. Wstęp do twierdzy jest bezpłatny. Następnie minęliśmy narciarski ośrodek Gudauri i przełęcz Jvari na wysokości 2379 m n.p.pm. W końcu po trzech godzinach dotarliśmy do Kazbegi, nad którym góruje majestatyczny kościół Tsminda Sameba. Do kościoła można dojść (około półtorej godziny marszu) lub wjechać autem z napędem na cztery koła (cena to około 40-50 usd za kurs powrotny). W samym miasteczku oprócz muzeum Alexandra Kazbegi jest niewiele do zobaczenia, ale samo położenie sprawia, że warto się tutaj zatrzymać. Pokręciłem się chwilę po uliczkach, porobiłem kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Pojechaliśmy autobusem do Kus Tba, Jeziora Żółwiego. To jedno z niewielu miejsc w Tbilisi, gdzie mieszkańcy stolicy mogą się w lecie kąpać. W Gruzji panuje dziwny zwyczaj, że nawet lepsze hotele pozbawione są basenów, pomimo faktu, że lato jest tutaj bardzo gorące. Jezioro to dużo powiedziane. Kus Tba to raczej staw, ale jest tutaj przyjemnie, można się opalać na skrawku piaskowej plaży, wypożyczyć rower wodny lub zwyczajnie poskakać do wody. Wracając z jeziora można odwiedzić Muzeum Etnograficzne na powietrzu. Znajduje się tutaj blisko siedemdziesiąt drewnianych domów reprezentujących różne style architektoniczne z całego kraju. Każdego roku pod koniec lipca organizowany jest tutaj festiwal Art Gene (www.artgeni.ge). Występują wtedy różne grupy muzyczne i taneczne. To wspaniała okazja, żeby poznać gruziński folklor i zobaczyć jak wyglądają tradycyjne stroje gruzińskie . Panuje luźna atmosfera, jest mnóstwo studentów, którzy są akurat w stolicy na wakacjach. Festiwal trwa kilka dni. Wstęp 5 lari za osobę za jeden dzień. Taksówka do miasta kosztuje 5 lari.
Rano uciekł nam pociąg do Gori o 10.00. Następny był dopiero popołudniu, więc nie zdążylibyśmy wrócić do Tbilisi tego samego dnia. Marszrutka jedzie ponad dwie godziny w jedną stronę. To za długo dla naszego młodego podróżnika. Pojechaliśmy więc marszrutką za 1 lari do Mtskhety. 30 minut. To ważne miejsce dla Gruzinów, to historyczna stolica ich kraju. W katedrze Svetitskhoveli nie można robić zdjęć. Zaczął padać deszcz. W samym mieście oprócz kilku kościołów i jednego małego muzeum nie wiele jest do zobaczenia. Wróciliśmy więc do stolicy.
Tbilisi. Zrobiliśmy małe zakupy. Przespacerowaliśmy się szeroką i ruchliwą Aleją Rustaveli. Doszliśmy do starego miasta, gdzie pięknie odrestaurowane budynki, stara łaźnia i meczet tworzą niezapomnianą atmosferę. Z mostu widać rzekę Mtkvari i hotele położone na skraju skalistego brzegu. Taksówka na lotnisko kosztuje 40 lari. Odlatujemy nocą, więc możemy do końca dnia cieszyć się słoneczną pogodą w stolicy. Na koniec miła niespodzianka. Właścicielka hoteliku Vere Inn zaprosiła nas na drinka i słodycze. Miałem właśnie urodziny, a ona miała je 3 dni temu. Rozmawialiśmy po rosyjsku i angielsku o wojnie gruzińsko-rosyjskiej.