
Pod prąd. Arkady Paweł Fiedler.
Wnuk znanego nam podróżnika Arkadego Fiedlera postanawia przejechać z Kapsztadu do Tangeru elektrycznym autem. W nieco ponad trzy miesiące udaje mu się przedostać zachodnią częścią afrykańskiego kontynentu z RPA do Maroka walcząc po drodze z przeciwnościami losu i z elektryczną instalacją w miejscach, gdzie chciał podładować swojego Nissana. Szczerze powiem, że zaciekawiony byłem przejazdem przez DRC i Kabindę oraz przygodami drogowymi jakie spotkają tam autora. Nigeria też była niemałym magnesem, który właściwie zdecydował, że wydałem te kilkadziesiąt złotych na pracę pana Fiedlera. Czy było warto? Oceńcie sami. Wysoka nota za sam wyczyn na pewno się należy, ale wartość podróżniczo-poznawcza książki i samej podróży? Moim zdaniem niewielka. Nie chciałbym w żadem sposób umniejszać wartości tej logistycznie skomplikowanej eskapady, ale osobiście chyba wyrosłem z “afrykańskich wyścigów”. Mam wrażenie, że czytelnik byłby bardziej zaciekawiony informacjami na temat miejsc przez które pan Fiedler przejeżdżał niż to czy instalacja elektryczna w hotelu w Mbanza-Kongo wytrzyma ładowanie auta i czy autor zdąży na prom z Tangeru do Barcelony. Ale może się mylę… Naturlanie nasuwa się także chęć porównania stylu pisarskiego dziadka i wnuka. To także pozostawiam Wam do oceny. Cytaty:
“Liczną obecność (Libańczyków – przypis autora) na Czarnym Lądzie tłumaczą anegdotą: Pierwszym postojem statku płynącego do Ameryki Południowej statku z libańskimi emigrantami było wybrzeże Senegalu. Nieświadomi rzeczy emigranci uznawali, że to koniec trasy, schodzili więc na ląd i witali Amerykę Południową”.
“Do dzisiaj pozostaje niewyjaśnione, skąd od stuleci Dogoni wiedzą o istnieniu w układzie Syriusza małej, niewidocznej gołym okiem gwiazdy wielkości Ziemi – Syriusza B. Naukowcy odkryli ją w 1844 roku dzięki obliczeniom matematycznym, a po raz pierwszy zobaczono ją przez teleskop w roku 1862. Jak to możliwe, że Dogoni znali ją dużo, dużo wcześniej niż ktokolwiek inny na ziemi?”