
Pięć kilometrów do bomby. Elżbieta Wiejaczka i Tomasz Budzioch.
Para podróżników postanowiła przemierzyć afrykański kontynent z zachodu na wschód, z Namibii do Kenii. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby, nie fakt, że podróż odbyła się na rowerach i gdyby nie to, że jednym z uczestników była kobieta. Za sam wyczyn należy się ukłon. Wracając do samej książki to trzeba uznać to jako niekwestionowaną zaletę, że nie opisuje, jak niektóre tego typu dzieła, samej walki z trasą, sprzętem i przeciwnościami losu, tylko skupia się w większośći na zobrazowaniu miejsc i ludzi po drodze napotkanych. To zupełnie zmienia postrzeganie samej książki i daje nam poczucie, że też tam jesteśmy. Mimo że osobiście wyrosłem z kompleksowego objazdu kontynetu afrykańskiego w kilka tygodni i wolę wolniejsze podróże skupiające się na pewnym fragmencie kraju czy też danego regionu, to nie można odmówić autorom, że przedstawili wiele ciekawych informacji zasłyszanych często “u źródła” czyli od napotkanych na trasie ludzi. Nie wiedziałem czy zacząć recenzje od laudacji czy krytyki, ale reasumując myślę, że jeżeli ktoś rozpoczyna swoje zainteresowanie Afryką, lubi jeździć na rowerze albo kocha ekstremalne przeprawy to będzie to dobra lektura. Cytaty:
“…Herero i Himba, rożne od siebie jak kwiat gruszy od jej owocu, należą do tej samej grupy ludów Bantu. Ich drogi rozdzieliły się dopiero około 150 lat temu. Ci, których dziś znamy jako Himba, zostali na północy, Herero wyruszyli na południe i upodobnili się do niemieckich kolonizatorów ( w latach 1884-1915 tereny obecnej Namibii znane były pod nazwą Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia). Kobiety zaczęły nosić podpatrzone u żon niemieckich misjonarzy obszerne, wiktoriańskie suknie, które zupełnie nie komponują się z upalnym klimatem tej części kraju. Obydwie grupy nadal mówią tym samym językiem herero, można więc stać się świadkiem uroczej konwersacji między półnagą Himba i skrytą pod warstwami tkaniny dostojną Herero”.